piątek, 1 listopada 2013

Maraton Rowerowy Dookoła Polski - Etap piąty

Etap piąty - ostatni

Zgorzelec - Jastrzębia Góra (800km)
Ze Zgorzelca wyjeżdżam w bardzo dobrym nastroju. Mam duży zapas czasu, wyspałem się. Zapowiada się przyjemna i szybka jazda do mety. Na zapowiedziach się skończyło. Droga wygląda okropnie. Tak, wiedziałem, że na zachodzie należy spodziewać się bruku. Ale kurka(!) nie tyle. Dodatkowo bruk często pokryty był piaskiem. Na poboczu było zbyt grząsko, żeby omijać nierówności. W ślamazarnym tempie pokonuję pierwsze 120 km do promu w Połęcku. Mam wrażenie, że zajęło mi to dłużej jak pół dnia. W międzyczasie notuje całkowitą stratę motywacji. Dłuższy telefon do domu stawia mnie chwilowo na nogi. Dowiaduję się, że niedaleko za mną jedzie Marcin. Postanawiam na niego poczekać.
Plejady dziur. Fot. Mors
 Kilka dni temu mu uciekłem tylko po to, żeby jechać przez góry w samotności i znów się spotkać. Bez sensu. Po 20 minut jedziemy już razem, ustalamy strategię. Po drodze bruki, bruki i jeszcze raz bruki. Obecność drugiego kolarza pomaga. Jest czyje tempo łapać. Oddalają się też głupie myśli, że to wszystko bez sensu.
W Słubicach zauważam, że zgubiłem bluzę, która przyczepiona była na bagażniku. Szybko dzwonię do Wojtka, jadącego niedługo za mną. Udaje się, znalazł ją przy brukowym odcinku. Dzięki Wojtek, zaoszczędziłeś mi sporo kilometrów powrotu. Przy okazji zjadam obiad i piję kawę. Jest niedobra i ma pełno fusów. Na szczęście nie piję jej dla smaku. Żartujemy, że przed najbliższymi dwiema nocami jazdy fusy należałoby wetrzeć w oczy.
Ruszamy. Wojtek rwie do przodu, nie sposób utrzymać jego tempo. Jedziemy spokojnie, droga też stała się jakby lepsza. W nocy atakuje nas senność. Poddajemy się. Zasypiamy w jakimś miejskim parku. Budzi mnie SMS od Adama, że właśnie dotarł na metę. A mnie czeka jeszcze 600 km. Rozpłakać się można. Przysypiając widzę jak Tomek wraz z Markiem mijają nas. Jesteśmy ostatni! Trzeba wstawać. Zimno sprawia, że mięśnie i stawy bolą przy najmniejszym ruchu. Pierwsze 30 minut po przebudzeniu w nocy jest straszne. Rano dojeżdżamy do jakiegoś niemieckiego miasteczka. Przekroczyliśmy granice? Nie możliwe, przecież od zachodnich sąsiadów dzieli nas Odra. Strach wejść do sklepu, bo ceny są w Euro. Prawdopodobnie był to Osinów Dolny. Zgadza się? 
Koło południa mijamy Szczecin. Jest kolejny Problem - zatruliśmy się. Marcin rzyga co parę kilometrów, ja odwiedzam wszystkie kible po drodze. Na 24 godziny przed limitem leżymy na poboczu drogi 400 km od mety. Liczymy, że tak damy szansę żołądkom na w miarę normalne trawienie. Trochę pomaga. Znów pojawia się Marek z Tomkiem. Padają tam słowa, które do dziś mam w pamięci: "To 400 km, na świeżo byśmy się z tego śmiali". Tylko żebyśmy byli na świeżo, a przynajmniej zdrowi... Decydujemy, że jedziemy razem. 
W Wolinie próbujemy coś zjeść. Wybieramy knajpę, która (według reklamy) serwuje jedzenie z pieca. Okazuje się, że piecem tym jest mikrofalówka. Nie zjadłem połowy dania, które dostałem. Tego nie strawiłby zdrowy i wypoczęty człowiek. Marcin próbuje leczyć się Żołądkową. 
Próbujemy jechać dalej. Ciężko idzie. Niedługo trafiamy na bufet rozstawiony przez kibiców. Jest stół obrus i kupa jedzenia. Tylko, żebym był głodny. Dostajemy także krople żołądkowe. Trochę pomaga.
Noc zastaje nas jakieś 300 km przed metą. W obecnym tempie nie mamy szans zdążyć. Mam chwilowy przypływ mocy, daje długie zmiany. Gdyby po 10 dniach jazdy nie dotrzeć do mety. Aż nie chcę o tym myśleć.
Tej nocy jadę tak jak powinienem jechać cały czas. Jestem bardzo zorganizowany. Postoje trwają tylko tyle ile zalanie bidonów. Jem podczas jazdy. Dopiero koło 2-3 atakuje senność. Tomek zostaje, nie możemy na niego czekać. Aby nie zasnąć śpiewamy, krzyczymy. Poprosiłem Marcina aby mnie bił gdybym zaczął zasypiać. Strzał w plecy pomaga na 15 minut. Mijamy kolejne nadmorskie miejscowości. To pierwszy raz kiedy w nocy spotykamy ludzi. To imprezowicze. Co 15 minut przeliczam zapas czasu jaki mamy przy obecnej średniej do południa. Cały czas zyskujemy. W nagrodę pozwalamy sobie na 15 minut
For. Michał Wolff
snu. Wygląda to tak. Zjeżdżam na pobocze - zasypiam od razu. Dzwoni budzik - jadę dalej. Po śnie robi się nerwowo - droga jest nie zawsze asfaltowa, miejscami remontowana, tracimy wypracowany zapas czasu. Gubimy też Marka. 
W Ustce o świcie czeka nas ostatni punkt żywieniowy. Ze względu na brak czasu bufet odbywamy w biegu. Dostajemy gifty przez okno z samochodu. Czuję się jak lider wyścigu uciekający przed peletonem. Problem w tym, że raczej zamykam stawkę, a uciekam przed limitem czasowym. 
O poranku Marcin, w przeciwieństwie do mnie, aż kipi energią. Ciśnie na podjazdach, żartuje, że przyszedł właśnie efekt 10 dni treningu. Pojawia się też Wojtek. Co ciekawe przecina naszą drogę na jednym ze skrzyżowań. Tradycyjnie jedzie szybciej, nie da się go dogonić. 
Tak wyglądałem na mecie. Fot. Michał Wolff
Męczy mnie senność. Tym razem muszę ją zwalczyć. Znów wyprzedza nas Wojtek. Trasa w końcówce prowadzi mocno pod górę. Wjeżdżamy na wysokość górnego zbiornika elektrowni w Żarnowcu.  Mam coraz mniej sił. Kończy się woda, decyduję się cisnąć do końca bez zatrzymania. Okazuje się to błędem - z odwodnienia padam ze 2 km przed metą. Ratuje mnie parę kropel od Marcina. Metę osiągamy 40 minut przed limitem. Zasypiam w cieniu Latarni Morskiej. Marcin za to wygląda lepiej niż na starcie. Jak on to zrobił? Po chwili metę osiąga też Wojtek.
Po rozdaniu pucharów ktoś zapakował mnie w jakiś samochód. Zostaje odwieziony na stację PKP, skąd łapię pociąg do domu. 
Zastanawiam się jak to podsumować. Wydawałoby się, że trzeba robić dziennie tylko trochę ponad 300km. Teoretycznie luzik. Co w takim razie przyprawiło tyle kłopotów? Myślę, że głównie stan dróg. Nierówne asfalty pochłaniały bardzo dużo energii. Dodatkowo wydaje mi się, że nie do końca odpowiadała mi częstotliwość noclegów. Może lepiej byłoby spać krótko co wieczór (póki ciepło). Kolejnym utrudnieniem były długie przeloty bez sklepów.
Ale najważniejsze jest to, że ukończyłem! Spełniłem jedno ze swoich największych marzeń. Było warto. Zrealizowałem cel, który postawiłem sobie jakieś 6 lat temu. Pozostaje pytanie co teraz?

sobota, 26 października 2013

Maraton Rowerowy Dookoła Polski - Etap czwarty

Etap czwarty

Jastrzębie Zdrój - Zgorzelec (490km)
Zaczęło się jakoś nudno. Trasa przez Śląsk była monotonna. Mijam kolejne miejscowości wspominając Maraton w Radlinie, w którym kilka lat temu miałem okazję wystartować. Doskwiera mi samotność. Przed Nysą monotonia sięga zenitu. Trasa jest płaska, krajobraz niezmienny. W Złotym Stoku, gdzie powoli zapada zmierzch dogania mniej Wojtek. Chwilę jedziemy razem ale nie mam szans utrzymać jego tempa. Znów czeka mnie samotna noc w górach. Przynajmniej nie będzie tak nudno. 
Kolejne 100 km. to w większości podjazd. Przed Międzylesiem ślad GPSowy, z którego korzystam każe mi skręcić do... gospodarstwa. Przeciskam się więc wąskim przesmykiem zastawionym przez traktor i zatrzymuje mnie barierka. Szczekanie psa skłania mnie do odwrotu. Decyduję się na jazdę objazdem. Nadkładam kilka kilometrów ale zamiast błądzić jadę płaską i równą drogą.
Apropos równej drogi - za Międzylesiem zaczęło się coś co drogi nie przypominało. Jest tam tyle dziur, że z rzadka trafia się asfalt. Nie mogę pokonywać podjazdów na stojąco, ponieważ tylne koło grzęźnie w żwirze. Miejscami na asfalcie rośnie... trawa. Na szczęście wraz ze zjazdem zaczyna się nowa nawierzchnia. Jest stromo, z łatwością przekraczam 70km/h. Na drodze nie ma żadnych innych pojazdów, co pozwala wykorzystywać całą szerokość jezdni. Za jednym z zakrętów czeka mnie niespodzianka - stado saren. Zwierzaki całkowicie zablokowały przejazd. Oślepione lampą roweru uciekły dosłownie w ostatniej chwili.
W dalszej części zjazdu trasa MRDP pokrywa się z trasą któregoś z Supermaratonów. Na asfalcie narysowane są ostrzeżenia przed niebezpiecznymi miejscami, zaznaczone też są kierunki zakrętów, a nawet pojawiają się wielkie napisy "hamuj" informujące gdzie trzeba zwolnić. Fajne doświadczenie. Dodatkowo malunki na jezdni zachęcają do agresywniejszej jazdy. Na jednym z mocniejszych dohamowań w głowie pojawiła się myśl: kiedy ostatnio zmieniałem linki hamulcowe. Chyba dawno. Od razu zacząłem jechać spokojniej, zostawiając więcej miejsca na hamowanie.
Świt zastaje mnie w Górach Stołowych. Tradycyjnie pojawia się też poranna senność. Walczyłem dzielnie, jednak poddaję się w najgorszym miejscu - przed zjazdem. Po 15 minutach odpoczynku jest przeraźliwie zimno. Zjeżdżam bardzo wolno, żeby nie zamarznąć totalnie. W pewnym momencie zsiadam z roweru lecz nawet szybki marsz nie jest w stanie mnie rozgrzać.
Dalsza część trasy tego dnia mija całkiem szybko. W sumie to niewiele z niej pamiętam. Właściwie to mogę przypomnieć sobie tylko przejazd przez Chełmsko Śląskie. Miasteczko ma bardzo ciekawą zabudowę. Odsyłam do wujka Google po szczegóły.
Gdzieś przed Szklarską Porębą zatrzymuję się na obiad. Zbieram siły przed największym na trasie podjazdem, którego szczytem jest Zakręt Śmierci. Odcinek ten nie przysporzył mi większych trudności. Pokonałem góry!
W Świeradowie zatrzymałem się na kawę, zrobiłem też zakupy jedzenia na dalszą podróż. Byłem w całkiem dobrym nastroju. Jedynie doskwierała mi samotność. Przez moment miałem wrażenie jakby wiatr wiał mi w plecy. Gnałem co sił dziurawymi drogami w stronę Zgorzelca. W jednej ze wsi musiałem zapytać o drogę. Tu spotkała mnie bardzo miła sytuacja. Zagadałem siedzącą na przystanku młodzież. Obawiałem się, że to jakieś gimbusy, od których nie wiele się dowiem. Było dokładnie odwrotnie. Zostało mi dokładnie wytłumaczone jak jechać. Przy okazji, ktoś zapytał, czy bardzo daleko jadę, skoro mam ze sobą mapę całej Polski. Gdy odpowiedziałem poczułem prawdziwie uznanie. Takie momenty bardzo pomagają kolarzowi, który musi walczyć z trasą, ze sobą i z samotnością. Jeśli czyta to ktoś kogo wtedy spotkałem - dziękuję za pomoc. Pomogliście mi bardziej niż się Wam wydaje.
Wieczorem docieram do Zgorzelca. W planie mam jeszcze 100 km jazdy do noclegu. Okazuje się jednak, że wyczerpałem drugi akumulator do lampy. Chyba za wcześnie odłączyłem go od ładowania. Brak światła zmusza mnie do przedwczesnego noclegu. To już czwarty i ostatni dłuższy odpoczynek na trasie. Do mety zostaje 800 km i 2 i pół dnia na jazdę. Wydaje się, że jest duży zapas czasu. Jednak rzeczywistość to zweryfikuje...

sobota, 19 października 2013

Maraton Rowerowy Dookoła Polski - Etap trzeci

Etap trzeci

Dukła - Jastrzębie Zdrój (450km)
Budzę się późnym popołudniem. Udaje mi się nawet załapać na darmowy obiad w miejscu gdzie nocowałem. Wystarczyło przyznać się dokąd jadę i za 20zł mam nocleg z wyżywieniem. Dzięki! Warunki pogodowe są coraz lepsze. Największy deszcze przespałem. Teraz pada przelotnie. Właściwie mi to nie przeszkadza. Po drodze spotykam kilku zawodników. Wśród nich jest Marcin Nazalek. Postanawiamy jechać razem. Zapada zmierzch. Zaczynają się najciekawszy etap całego maratonu, a także największe podjazdy. Na zjazdach bardzo pomaga mi zakupiona tuż przed startem lampa marki Sanguan. Trochę obawiałem się kupując chińszczyznę w niemałej cenie. Jednak oświetlenie sprawuje się znakomicie. Mocy wystarcza do nawet bardzo szybkiej jazdy.
fot. Marcin Nalazek
Kolejne kilometry trasy upływają bardzo przyjemnie i szybko. Niestety w Starym Sączu Marcina dopada senność. Ja natomiast jestem świeżo po śnie poprzedniego dnia, więc decyduję się kontynuować jazdę w samotności. Od Krościenka nad Dunajcem mam okazję obserwować piękny wschód słońca pośród mgieł. Po chwilowym wypłaszczeniu znów zaczynają się góry. Bardzo mi się to podoba. Podjazdy się długie, a widoki cieszą oko. Śniadanie planuję zjeść w Zakopanem. Niestety okazuje się, że jestem tam za wcześnie. Przed Czarnym Dunajcem decyduję się na chwilę snu. Budzą mnie wyprzedzający mnie dwaj zawodnicy - Robert i Lucjan. Szybko wskakuję na rower, żeby ich dogonić. Trzymają trochę mocniejsze tempo jednak spotykam ich na postoju pod sklepem. Nie daję rady utrzymać ich tempa, mimo to tego dnia spotykam ich jeszcze kilka razy. W Żywcu decydujemy się na wspólny obiad. Spotykamy tam też kibica, który postanawia nas odprowadzić. Wraz z Przemkiem pokonujemy bardzo ciekawy (górzysty) odcinek do Wisły. Na jednym z podjazdów jedziemy bardzo wąską drogą przez wieś, w pewnym momencie kończy się asfalt i zaczynają się betonowe płyty z otworami. Brawa dla organizatora za znalezienie takiej drogi. To właśnie tego typu odcinki dodają klimatu trasie. Mimo ogromnej stromizny udaje mi się wjechać na szczyt. W Wiśle zatrzymujemy się na stacji benzynowej na kawę. Niestety senności i tak nie udaje się pokonać, w związku z tym na noc zjeżdżam do hotelu w Jastrzębiu Zdroju.

środa, 16 października 2013

Maraton Rowerowy Dookoła Polski - Etap Drugi

Etap drugi

Włodawa - Dukla (500km)
Ruszam chwilę przed północą. Nie mam zbyt wielu zapasów jedzenia, szukam jakiegoś sklepu ewentualnie stacji benzynowej. No i znalazłem... po 130 kilometrach kiedy rozpoczął się dzień. Zaobserwowałem, że na wschodzie Polski nawet 24 godzinne stacje benzynowe są zamknięte w nocy. Przed południem docieram do Tomaszowa Lubelskiego gdzie czeka na mnie żona. Po wspólnym śniadaniu z nowymi siłami ruszam dalej. Województwo Podkarpackie wita mnie znacznie lepszymi niż dotąd drogami. Wreszcie mogę jechać trochę szybciej. Przed Przemyślem odwiedzam sklep spożywczy. Na chwilę siadam na krześle przed sklepem. Godzinę później budzi mnie przejeżdżający zawodnik. Trochę zły na siebie ruszam dalej. Zaczynają się górki. Droga robi się ciekawsza. Droga przez Przemyśl prowadzi głównie w dół. Zjeżdżając nieco naginam przepisy aby nie zmarnować energii na hamowanie. Czuje się jakbym startował w Alleycat'ie. Potem robi się trudniej, zaczynają się podjazdy. Znów jadę lokalnymi drogami. Nawierzchnia, z niektórymi wyjątkami jest całkiem dobra. Noc zastaje mnie w Ustrzykach Górnych. Nigdzie po drodze nie udało mi się znaleźć sensownego obiadu. Kupuje batony i ruszam dalej. Najbliższy otwarty sklep spożywczy będzie dopiero w Komańczy. Jednak sen zatrzymuje mnie już w Wetlinie. Zasypiam na przystanku przykrywając się folią NRC. Budzi mnie zimno. Jak się okazuje nie jest to największy problem. Gdy otwieram oczy zauważam, że obok mnie siedzi sporych rozmiarów pies. Nie wygląda na nastawionego pozytywnie. Przynajmniej zrobiło się ciepło - pomyślałem leżąc dalej w bezruchu. Na szczęście człowiek zapakowany w folię nie skojarzył mu się z kebabem. Ruszam dalej. Okazało się, że nie zatrzymałem się w dolinie. Droga dalej prowadzi w dół. Na zjeździe dosłownie zamarzam. Komfort termiczny uzyskuje dopiero rano. Ze względu na zapowiadane deszcze dojeżdżam tylko do Dukli i znów idę spać w ciągu dnia.

wtorek, 15 października 2013

Maraton Rowerowy Dookoła Polski - Etap pierwszy

Może to wydawać się śmieszne ale do napisania tej relacji skłoniło mnie... zatrucie pokarmowe. Tak, wiem, że to dziwnie brzmi. Jednak podczas, nazwijmy to mniej przyjemnych chwil, spędzonych w toalecie wróciły do mnie wspomnienia z dziewiątego dnia trasy. Jeszcze dziwniejsze? Wcale nie. Ale o tym pod koniec - na ostatnim etapie.

Tymczasem przenieśmy się do Jastrzębiej Góry - dzień przed startem. Jest słoneczny i ciepły dzień. Jadę drogą wzdłuż linii brzegowej. Mijam kolejne budki z kebabami, goframi lodami itd. oraz tłumy ludzi. Przypominam sobie dlaczego nie spędzam wakacji nad morzem. Droga brukowa okazuje się dobrym testem zamocowania bagażu. Teraz już wiem, że mój ekwipunek nie był dobrze zamocowany. Resztę dnia spędzam właśnie na pakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy na rower.

Etap pierwszy

Jastrzębia góra - Włodawa (888km)

Budzę się około 6. Jestem rześki i wyspany. Takiego stanu nie osiągnę przez następny miesiąc. Mój współtowarzysz Adam przygotowuje śniadanie - Makaron po Radlińsku, czyli Makaron z serem i cynamonem. Na takim paliwie Adam pokonał Sląski Maraton Rowerowy, zajmując zaszczytne miejsce na podium. 
Na starcie panuje miła atmosfera, kolarze dowcipkują. Nie czuję stresu przed dystansem. Chwilę po południu ruszamy. Pierwsze około 90 km to trasa honorowa. Start ostry znajduje jest na promie w Świbnie. Pierwsze kilometry ku mojemu zdziwieniu pokonujemy w tempie ekspresowym. Trzymam koło grupy mimo tego, że taka jazda mocno zakwasza mięśnie. Wiatr nie sprzyja (nie będzie też sprzyjał przez resztę maratonu). Od startu ostrego planuje się nie forsować. Tak też robię. Wraz z Adamem startujemy spokojnie. Jedziemy około 30km/h. Początek trasy jest bardzo płaski, drogi są w całkiem dobrym stanie - jest fajnie. Na trasie spotykamy mnóstwo kibiców. Niektórzy jadą z zawodnikami kręcąc filmy i robiąc zdjęcia. Za Elblągiem zaczynają się pierwsze podjazdy.
fot. Adam Wojciechowski
Kolację jemy w Braniewie. Posiłek zajmuje zbyt dużo czasu ze względu na zbyt sporą liczbę gości w restauracji. Dzięki temu udaje mi się trochę odpocząć. Po zmroku ruszamy uciekając przed komarami. Ucieczka trwa około 100 metrów. Zatrzymuje nas przejazd kolejowy. Czekając dłuższą chwilę toczymy bój z owadami. Mijamy kolejkę do przejścia granicznego, skręcamy w lokalną drogę. Stan nawierzchni jest miejscami okropny. Rower podskakuje, na nierównościach często gaśnie mi źle podłączona lampa. Takie drogi towarzyszyły nam przez większość trasy. Mam wrażenie, że im gorsza nawierzchnia tym Adam jedzie szybciej. Nad ranem decyduję się zwolnić i jechać swoim tempem. Boję się, żeby nie uszkodzić roweru wpadając w dziurę. Bardzo pozytywnie zaskakuje mnie Suwalszczyzna.
fot. Robert Butkiewicz
Drogi są lepsze aczkolwiek wiele jest remontowanych. Jazdę umilają widoki. Po południu planuję krótką przerwę na sen. Biorę kąpiel w rzece i korzystając z ciepłego dnia ucinam sobie drzemkę w Puszczy Augustowskiej. Kolejna noc to ciągłe ucieczki przed psami. Specjalnie montuje z tyłu dodatkową lampę, która pozwali mi zobaczyć atakującego zwierzaka. Dzięki temu mogę decydować czy warto przed nim uciekać. Za Hajnówką dogania mnie Radek. Okazało się, że nocował w Hajnówce i rusza na kolejny etap. Dzięki szybszej jeździe mógł pozwolić sobie na sen w Hotelu - ja jadąc wolniej spałem jak na razie tylko godzinę. Próbuję utrzymać jego koło jednak po kilku kilometrach wpadam w dziurę i gubię bidon. Tracę za dużo dystansu, żeby dogonić Radka. Upał w ciągu dnia daje mi w kość. Ubranie zaczyna mnie odparzać. Z tego powodu decyduję się na nocleg w ciągu dnia. Śpię w gospodarstwie agroturystycznym koło Włodawy.