wtorek, 15 października 2013

Maraton Rowerowy Dookoła Polski - Etap pierwszy

Może to wydawać się śmieszne ale do napisania tej relacji skłoniło mnie... zatrucie pokarmowe. Tak, wiem, że to dziwnie brzmi. Jednak podczas, nazwijmy to mniej przyjemnych chwil, spędzonych w toalecie wróciły do mnie wspomnienia z dziewiątego dnia trasy. Jeszcze dziwniejsze? Wcale nie. Ale o tym pod koniec - na ostatnim etapie.

Tymczasem przenieśmy się do Jastrzębiej Góry - dzień przed startem. Jest słoneczny i ciepły dzień. Jadę drogą wzdłuż linii brzegowej. Mijam kolejne budki z kebabami, goframi lodami itd. oraz tłumy ludzi. Przypominam sobie dlaczego nie spędzam wakacji nad morzem. Droga brukowa okazuje się dobrym testem zamocowania bagażu. Teraz już wiem, że mój ekwipunek nie był dobrze zamocowany. Resztę dnia spędzam właśnie na pakowaniu najpotrzebniejszych rzeczy na rower.

Etap pierwszy

Jastrzębia góra - Włodawa (888km)

Budzę się około 6. Jestem rześki i wyspany. Takiego stanu nie osiągnę przez następny miesiąc. Mój współtowarzysz Adam przygotowuje śniadanie - Makaron po Radlińsku, czyli Makaron z serem i cynamonem. Na takim paliwie Adam pokonał Sląski Maraton Rowerowy, zajmując zaszczytne miejsce na podium. 
Na starcie panuje miła atmosfera, kolarze dowcipkują. Nie czuję stresu przed dystansem. Chwilę po południu ruszamy. Pierwsze około 90 km to trasa honorowa. Start ostry znajduje jest na promie w Świbnie. Pierwsze kilometry ku mojemu zdziwieniu pokonujemy w tempie ekspresowym. Trzymam koło grupy mimo tego, że taka jazda mocno zakwasza mięśnie. Wiatr nie sprzyja (nie będzie też sprzyjał przez resztę maratonu). Od startu ostrego planuje się nie forsować. Tak też robię. Wraz z Adamem startujemy spokojnie. Jedziemy około 30km/h. Początek trasy jest bardzo płaski, drogi są w całkiem dobrym stanie - jest fajnie. Na trasie spotykamy mnóstwo kibiców. Niektórzy jadą z zawodnikami kręcąc filmy i robiąc zdjęcia. Za Elblągiem zaczynają się pierwsze podjazdy.
fot. Adam Wojciechowski
Kolację jemy w Braniewie. Posiłek zajmuje zbyt dużo czasu ze względu na zbyt sporą liczbę gości w restauracji. Dzięki temu udaje mi się trochę odpocząć. Po zmroku ruszamy uciekając przed komarami. Ucieczka trwa około 100 metrów. Zatrzymuje nas przejazd kolejowy. Czekając dłuższą chwilę toczymy bój z owadami. Mijamy kolejkę do przejścia granicznego, skręcamy w lokalną drogę. Stan nawierzchni jest miejscami okropny. Rower podskakuje, na nierównościach często gaśnie mi źle podłączona lampa. Takie drogi towarzyszyły nam przez większość trasy. Mam wrażenie, że im gorsza nawierzchnia tym Adam jedzie szybciej. Nad ranem decyduję się zwolnić i jechać swoim tempem. Boję się, żeby nie uszkodzić roweru wpadając w dziurę. Bardzo pozytywnie zaskakuje mnie Suwalszczyzna.
fot. Robert Butkiewicz
Drogi są lepsze aczkolwiek wiele jest remontowanych. Jazdę umilają widoki. Po południu planuję krótką przerwę na sen. Biorę kąpiel w rzece i korzystając z ciepłego dnia ucinam sobie drzemkę w Puszczy Augustowskiej. Kolejna noc to ciągłe ucieczki przed psami. Specjalnie montuje z tyłu dodatkową lampę, która pozwali mi zobaczyć atakującego zwierzaka. Dzięki temu mogę decydować czy warto przed nim uciekać. Za Hajnówką dogania mnie Radek. Okazało się, że nocował w Hajnówce i rusza na kolejny etap. Dzięki szybszej jeździe mógł pozwolić sobie na sen w Hotelu - ja jadąc wolniej spałem jak na razie tylko godzinę. Próbuję utrzymać jego koło jednak po kilku kilometrach wpadam w dziurę i gubię bidon. Tracę za dużo dystansu, żeby dogonić Radka. Upał w ciągu dnia daje mi w kość. Ubranie zaczyna mnie odparzać. Z tego powodu decyduję się na nocleg w ciągu dnia. Śpię w gospodarstwie agroturystycznym koło Włodawy. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz